wtorek, listopada 30, 2010

Resident Evil Afterlife

Żeby oglądać kolejny już film z serii trzeba być fanem Resident Evil (albo Milli Jovovich). Apocalypse była kontynuacją jedynki, trójka (Extinction) też trzymała klimat, czwarta odsłona jest chyba słabsza. Na początku zmultiplikowana Alice robi rozwałkę w ulu w stylu Matriksa. Potem przez 3/5 filmu w zasadzie nic się nie dzieje, no może rodzynkiem jest Wenthworth Miller zamknięty w więzieniu :), a akcja zaczyna się dopiero na statku Arcadia. Miał on być schronieniem dla niezainfekowanych, tymczasem okazuje się, że to pułapka Umbrella Corporation, a ocalali ludzie trzymani są do badań. Mamy tu starą dobrą scenerię znaną z jedynki. Co w pierwszym Resident Evil było fajnego? Koncepcja złowrogiej korporacji, która wyprodukowała wirusa oraz ula zarządzanego przez komputer - dziewczynkę, który tak naprawdę chciał odizolować infekcję od świata zewnętrznego (i przy okazji fajnie laserami kroił ludzi). Po drodze kolejni bohaterowie ginęli zjadani przez zainfekowanych wirusem T. Mamy wyraźny podział na dobrych i złych. No i oczywiście Alice, bohaterka o subtelnej urodzie, niby delikatna dziewczyna, po której widać, że też odczuwa strach, ale odważnie kopie tyłki i odstrzeliwuje głowy zombie. Silną babę grała też Michelle Rodriguez. Owszem, można powiedzieć, że scenariusz jest prosty, a akcja mało skomplikowana i przewidywalna, ale takie było założenie. Klimat jest za to nie do podrobienia.

0 komentarze: